niedziela, 10 lutego 2013

Paris, Paris

Doleciałam.
Paryż przywitał mnie okropną śnieżycą.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak zmarzłam. Śnieg i wiatr, do tego spóźniony autobus i jeszcze tłumy ludzi - więc nie wsiadłam do pierwszego autobusu, drugi przyjechał po 20 minutach i jechał prawie dwie godziny  - bo śnieg...
Wysiadłam i pomyliłam uliczki, kiedy zorientowałam się, że nikogo nie widać, chciałam zawrócić, ale w tym momencie podszedł do mnie człowiek i łamanym francuskim zaczął tłumaczyć, że powinnam wziąć metro, bo to niebezpieczne miejsce i absolutnie nie powinnam tam chodzić sama.
Potem odprowadził mnie do stacji metra, pomógł nieść walizkę (na moje protesty, że mogę sama, powiedział, że on nie jest z mafii, walizki mi nie ukradnie i pokaże mi drogę). Wyszukał trasę taką, że jechałam z trzema przesiadkami, a on ze mną. Wg mapy piechotą dotarłabym w kwadrans maksymalnie,  ale nocą, w śniegu z deszczem, wszystko wygląda inaczej.
Po drodze młody chłopak z Maroka opowiedział mi, że pracował przez kilka lat w Grecji, potem we Włoszech, a teraz od czterech miesięcy jest we Francji.
Jechał ze mną metrem, tłumacząc, że tak będzie bezpieczniej, a ja miałam strasznie mieszane uczucia - z jednej strony pomyślałam sobie, że znów Niebiosa postawiły mi na drodze Anioła Stróża, żebym się nie zgubiła i nie wpakowała w kłopoty (takie sytuacje, że ktoś obcy pomaga mi zupełnie bezinteresownie już mi się często zdarzały), a z drugiej cały czas zastanawiałam się, gdzie jest kruczek i czy jednak chłopak za moment nie ucieknie z moją walizką, albo nie naśle na mnie swoich kolegów.
Odprowadził mnie aż pod hotel. Po drodze zapytaliśmy o drogę jakąś paryżankę, a ta, gdy usłyszała, dokąd idziemy, zapytała zdziwiona, czy jesteśmy Polakami (uroda i akcent chłopaka raczej na to nie wskazywały).
Przed wejściem do hotelu podał mi swój nr telefonu i zapytał, czy możemy jutro umówić się na kawę. Przytaknęłam, ze świadomością, że nieładnie jest kłamać i poszłam na górę.
Jutro od rana mam zajęcia.
Koleżanka uświadomiła mi, że pogoda raczej się nie poprawi, a ja naiwna spakowałam półbuty i bluzki z krótkim rękawem, a ciepły sweter w ostatniej chwili wyjęłam z walizki, pamiętając, że w Paryżu w lutym kwitły kwiaty (ale to było bardzo dawno temu).


4 komentarze:

  1. wow, ale fajnie, ze zawił się taki Anioł :) Pari..Pariii, echhh zazdroszcze

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zazdrość, wczorajszy wieczór spędziłam na opracowywaniu materiałów ze szkolenia, poszłam spać o 2:00, a koleżanka o 4:00. Odliczam dni do soboty - wtedy będę mieć dzień dla siebie i Paryża :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie dziwne czasy, że ciężko wierzyć w czyjąć bezinteresowną pomoc, prawda? Smutne to ... ale rozumiem to doskonale, ja zawsze z podejrzliwością podchodzę do takich zdarzeń ...
    Udanego pobytu w Paryżu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziwne, a mnie się jeszcze dwie podobne historie przytrafiły w Paryżu. Dobrze, że na mojej drodze stają rzeczywiście osoby, które chcą pomóc i pojawiają się wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne...

      Usuń