niedziela, 24 marca 2013

Okiennie i przedświątecznie

W sobotę pojechałam na zajęcia na 8:00, w duszy wkurzając się, że koleżanka tak ułożyła mi plan, że w ostatnią sobotę przed Wielkim Tygodniem będę siedzieć do 17.00 w pracy.
Zabrałam ze sobą mnóstwo materiałów, żeby jakoś studenci byli w stanie wytrzymać ten maraton ze mną (wszystkie zajęcia miałam z tą samą grupą, co prawa dwa różne przedmioty, ale i tak to jest zawsze dość męczące dla obu stron).
Zrobiłam jedne zajęcia, potem następne, potem jeszcze jedne, a potem zapowiadałam studentom, co będziemy robić po przerwie, a oni na to, że przecież na dziś to już wszystko...
Okazało się, że koleżanka w ostatniej chwili zmieniła ten plan (pamiętam, mówiłam jej o tym, że 10 h zajęć z jedną grupą, z czego połowa to wykład, to naprawdę męczący maraton) i dwa zajęcia przeniosła mi na inny termin. Na szczęście nie na wcześniejszy :)
Korzystając z tego, że mimo minusowej temperatury słońce świeciło cudownie, szybko zrobiłam zakupy i wróciłam do domu z zamiarem mycia okiem. Szybkie zakupy jednak zabrały mi więcej czasu, niż planowałam i choć po powrocie od razu rzuciłam się na te okna, kiedy myłam ostatnie, temperatura spadła już tak mocno, że ścierka zaczęła mi przymarzać do szyby.
Ale nawet sobie nie wyobrażałam, że umycie wszystkich pięciu okien tak bardzo poprawi mi nastrój.
Potem jeszcze udało mi się jeszcze zmniejszyć stos ubrań do prasowania, choć nie tak bardzo, jak bym chciała.
A przede mną bardzo intensywny tydzień  - chłopcy chorowali, mam do odrobienia zajęcia, zaległe artykuły do napisania na wczoraj, pracę na szkolenie do oddania do końca miesiąca, dwie wizyty lekarskie z Młodym i ważną decyzję do podjęcia - do jakiej szkoły go zapisać, bo jego obecna szkoła ma tylko klasy I-III.
Młodszy w końcu stanął na nogi po dwutygodniowym chorowaniu i paskudnej gorączce. Chciałam zostawić go w domu na te kilka dni przed Świętami, ale jeśli jest już dobrze - będzie musiał pójść do przedszkola, teściowie też poprzekładali swoje sprawy na ten tydzień, bo w poprzednim większość czasu spędzili z chłopcami.
Młodszy ciągle pyta, kiedy pojedzie z nami do Paryża zobaczyć wielką wieżę.  Wymyśliłam, że może tymczasem wybierzemy się kiedyś obejrzeć radiostację w Gliwicach - jest duża, kształt ma podobny, a na miejscu przewodnik potrafi bardzo ciekawie opowiadać.
Idą Święta. Pewnie trochę będziemy u jednych rodziców, trochę u drugich, nie będę sama wiele gotować, może tylko upiekę ulubione  ciasto dzieci i poeksperymentuję z sernikiem (moja szefowa zrobiła cudowny sernik czekoladowy - chocolate cheesecake - zakochałam się w tym cieście, choć nie jestem amatorką serników, ale za to Mąż wszelkie serniki uwielbia, więc chciałabym sprawdzić, jak mu będzie smakować taka wersja).


sobota, 2 marca 2013

przepracowanie

Chyba to jest przyczyną koszmarnego bólu głowy, który zupełnie rozłożył mnie wczoraj. Sypię się z nadmiaru obowiązków i ze świadomości, że nie jestem w stanie zrealizować tego wszystkiego, co zaplanowałam.
Dziś - przygotowuję zajęcia na jutro, jutro siedzę w pracy od 8:00 do 15:00, a w poniedziałek czeka nas kontrola.


W Paryżu mieszkałam we wspaniałym miejscu, na mnie ciągle robi wrażenie to, że w tym samym miejscu bywał Proust, że ulice noszą nazwiska pisarzy, których bardzo cenię, że paryskie ulice mają specyficzny zapach, który niemal zdążyłam już zapomnieć...
Pewnego dnia, po powrocie z zajęć, w recepcji poinformowano mnie, że przyszedł do mnie list.
Pomyślałam, że to na pewno pomyłka, któż mógłby do mnie napisać, skoro nikt nie wie, że właśnie pod tym adresem mieszkam... I w tej samej chwili uświadomiłam sobie, że jest jednak jedna osoba, która wie. Ktoś, kto upewniał się, gdzie dokładnie będę mieszkać, na jakiej ulicy i jeszcze pytał, czy wiem, w którym pokoju...
Na górze czekała na mnie koperta zaadresowana przez Męża. Koperta z prześliczną kartką i wyznaniem.
Poczułam się, jak kilkanaście lat temu, gdy mieszkałam przez wiele miesięcy we Francji i pisaliśmy do siebie tradycyjne listy, a ja, zaraz po przyjeździe na miejsce, dostałam od Męża, który jeszcze nawet nie był narzeczonym, paczkę z ulubionymi czekoladkami, wspaniałą książką i kartką z życzeniami...
Zaskoczył mnie Mąż zupełnie.
I zaskoczyło mnie to, że on ciągle potrafi mnie zaskakiwać.
A kiedy zadzwoniłam do niego z jednego z ulubionych miejsc, mówiąc, że żałuję, że nie ma go obok, on stwierdził, że w takim razie muszę na miejscu wszystko robić podwójnie, za mnie i za niego.
Takie drobiazgi, a bezcenne.


Przez ostatnie dwa tygodnie prawie zamieszkałam w pracy, wychodziłam wcześnie rano i z nadzieją, że dziś wrócę wcześniej niż wczoraj, wracałam każdego dnia coraz później. Porządkujemy wszystko przed kontrolą. Właściwie wydaje nam się, że wszystko jest w porządku, ale ciągle jeszcze coś poprawiamy, sprawdzamy, ulepszamy - byle do wtorku. I zazdroszczę naszej pani z dziekanatu - ona może we wtorek wziąć urlop, a ja mam od rana zajęcia.
W następny weekend też mam zaocznych, ale tylko w piątek, więc może w sobotę i niedzielę uda mi się gdzieś zabrać chłopców (marzy mi się weekend w Jaworzynce albo gdziekolwiek, byle razem).
A Jelonek ostatnio pytał, kiedy będzie mógł pojechać ze mną do Paryża, bo... chciałby zostać muszkieterem :)

A moja ulubiona Katedra kończy w tym roku 850 lat.