niedziela, 16 września 2012

Jesiennie

Właśnie sobie przypomniałam, że w torebce mam całkiem sporo kasztanków (takie malutkie są w tym roku, a może dzieci już wyzbierały te większe i nam trafiły się te maleństwa). Byliśmy dziś w parku, a przed parkiem na basenie. Ku mojemu zdziwieniu, Młodemu bardzo spodobały się szkolne zajęcia na basenie. Zimna woda (okropnie zimna, dziś sprawdziłam to na własnej skórze) wcale go nie zniechęciła. Dostał okularki (moje, różowe, ale to też mu nie przeszkadzało) i chyba dzięki temu pierwszy raz nie marudził, że ktoś mu nachlapał w oczy, nie wychodził co chwilę z basenu w poszukiwaniu ręcznika i fajnie się bawił. Do tej pory jeździliśmy na inny basen, ale szkoła wykupiła lekcje w innym miejscu i skoro Młodemu tak się tam podoba - postanowiliśmy, że będziemy tam jeździć częściej. Dziś w zasadzie prawie nie było ludzi, oprócz nas przyszło jeszcze trzech panów i pływali w dużym basenie, a mniejszy mieliśmy tylko dla siebie.
Jutro znów jadę do pracy (teoretycznie nadal mam urlop...). I jak słyszę o tym, że mam cztery miesiące wakacji, to się we mnie gotuje. Mam 35 dni urlopu i nie mam ich kiedy wybrać. A wyjazdy w trakcie roku akademickiego muszę odpracować.
Młodszy ciężko znosi zmiany w przedszkolu  - okazało się, że jego najlepsi koledzy są o rok starsi i chodzili z nim do grupy, bo nie było miejsca w grupie czterolatków. A w tym roku pięciolatków są dwie grupy i koledzy chodzą ze swoimi rówieśnikami. A Młodszy przez pierwsze dni siedział przy stoliku i w ogóle nie miał ochoty na zabawę, choć nawet dzieci podchodziły do niego i namawiały go. Pełnia szczęścia nastąpiła wtedy, gdy wszystkie grupy razem były na placu zabaw i Młodszy mógł się bawić z ulubionymi kolegami. Mam jednak nadzieję, że z każdym tygodniem będzie łatwiej.
Wróciliśmy również do rowerowych wycieczek, ale i tak najczęściej jeździ Mąż z Młodym, a ja z Młodszym przyłączam się sporadycznie. Najważniejsze, że Młodemu się podoba i sam domaga się tych wycieczek.
Kupiłam bilet do Paryża, lecę w lutym, na tydzień. Marzy mi się tydzień w Paryżu z chłopcami, tak, żebym mogła im pokazać moje ulubione miejsca, ale o ile Młody już jest w odpowiednim wieku, Młodszego najbardziej interesują place zabaw. Polecę sama, Mąż stwierdził, że skoro i tak będę całymi dniami na zajęciach, to on woli chłopcami zajmować się w domu. Tym bardziej, że to będzie akurat w czasie ferii zimowych.
Siedziałam dziś z Młodszym na ławce w parku, Młodszy jadł lody, patrzył na drzewa i powtarzał: "o, spadają liście". Spadają. Coraz zimniej. Coraz jesienniej. W sobotę poskładałam wszystkie letnie sukienki, wyciągnęłam rękawiczki i szale. To już ten czas, kiedy przestawiam się na prasowanie dla Mężowi koszul z długim rękawem (te z krótkim prasuje się szybciej, byle do wiosny...).
I piekę w kółko ciasto ze śliwkami i muffinki z jabłkami.  W domu pachnie cynamonem i jesienią. Przemyka myśl nieśmiała - a może to by było fajnie, siedzieć w domu, piec ciasta, czytać te wszystkie powieści, na które wciąż brakuje czasu, nie martwić się, kto odwiezie Młodego do szkoły i kto odbierze Młodszego z przedszkola, po prostu być mamą domową.
Pewnie dlatego, że w duszy ogromnie zazdroszczę mojej koleżance, która właśnie jest w trzeciej ciąży (jej synowie są w wieku 8 i 7 lat). Z każdym dniem dociera do mnie, że przybywa pozycji na liście rzeczy, których już nigdy w życiu nie zrobię. Jasne, wciąż istnieje lista pełna tych rzeczy, które chcę zrealizować, ale strasznie trudno pogodzić się z tym, że nagle rzeczy przenoszą się z tej właśnie listy nie do rubryki "zrealizowane" tylko do pozycji "za późno".