środa, 19 grudnia 2012

Doładowanie baterii

Spotkałam się dziś z dziewczynami - kiedyś pracowałyśmy razem, większość z nas pisała prace u tego samego promotora, to było takie ich wydziałowe spotkanie, tym bardziej mi miło, że zawsze mnie zapraszają. Ostatnio widziałyśmy się na konferencji. Dziś zrobiłam 130 km, żeby się z nimi spotkać przez godzinę i warto było.

Potrzebowałam spotkania z kimś, kto rozumie te wyrzuty sumienia, że referat jeszcze nie wysłany (a termin minął kilka dni temu), że firanek jeszcze nie uprałam, okien nie umyłam, bo ciągle są pilniejsze i ważniejsze sprawy...
Posiedziałyśmy sobie, rozmawiając o piernikach, dzieciach, sposobach na bolące gardło, a potem zauważyłyśmy, że panowie w tym czasie rozmawiali o pracy - to chyba dość typowe :)

Wracałam do domu razem z Mężem, jak kiedyś, gdy po drodze z pracy zabierałam go i mieliśmy godzinę w aucie dla siebie. Fajnie tak razem wracać.

I przestawiłam zegar w samochodzie - spieszył się od zawsze, dziś rano o godzinę i 28 minut, ja wiem o tym, że mój zegar tak ma, zawsze sobie to przeliczałam, ale gdy ktoś wsiadał - był zupełnie zdezorientowany.

Przestawiłam, bo stwierdziłam, że potrzebuję zrobić porządki w życiu. I mogę zacząć od uporządkowania zegara. Zawsze to coś.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Errata :)

Kiedy usiadłam przy stole z miseczką lukru i talerzami z posypką - chłopcy przyłączyli się. Najpierw Jelonek wyjadł pół talerza posypki, a potem Pipek rozsypał resztę na stole i pod stołem, ale było fajnie  :) Pierniki wyszły całkiem przyzwoicie udekorowane. Może rzeczywiście lepiej, jak chłopcy nie plączą się w kuchni między stołem, a piekarnikiem, a wspólne dekorowanie było całkiem sympatyczne (jeszcze dziś rano znalazłam we włoskach kawałeczki posypki).
Zmykam do łóżka (znów zostało mnóstwo spraw na jutro, a godzinę temu powiedziałam mężowi, że zaraz będę w łóżku...) Poniżej część pierników - wyszło ich cztery razy tyle (pomijam te, które nie doczekały dekorowania...) I jeszcze chciałam napisać, że mamy czwartą papugę, ale o tym następnym razem.

niedziela, 16 grudnia 2012

Piernikowo

Pieczenie pierników może wcale nie cieszyć.
Najpierw wymieszałam składniki. I wszystkiego było "na oko", bo po co zostawiać kawałeczek masła, a w takim razie trzeba też więcej mąki...
Kiedy skończyłam mieszanie, spojrzałam z powątpiewaniem na zawartość miski - przecież tego nie da się wałkować... Mam za swoje, trzeba było trzymać się przepisu.
A trzy minuty później wycinałam pierwsze pierniki.
Nie wiem, ile ich wyszło. Nie liczyłam, ledwo nadążałam z wyjmowaniem blach z piekarnika.
Sporo ich zniknęło, zanim jeszcze zdążyłam je udekorować.
Wyjątkowo późno powstały tegoroczne pierniki.
Jelonek vel Młodszy pomógł trochę w wycinaniu.
Pipek vel Starszy stwierdził, że nie ma ochoty.
Na pomaganie. Na pierniki też.
Potem zmienił zdanie i pół talerza pierników zniknęło w mgnieniu oka.
Ale to jakoś nie tak miało być.
Miało być razem.
I niechby kuchnia tonęła w mące, kakao, przyprawach i kolorowej posypce.
Czasem (często) myślę sobie, że kompletnie nie nadaję się na matkę.
Patrzyłam z zazdrością na koleżankę w trzeciej ciąży.
Wczoraj dowiedziałam się, że moja inna koleżanka, mama trójki dzieci, tego lata zaadoptowała jeszcze  bliźniaczki (i nie jest to kobieta, która siedzi w domu, ma takie stanowisko, jak ja, kończy doktorat, działa aktywnie w stowarzyszeniach i znajduje czas na zawożenie dzieci na zajęcia pozalekcyjne, wyjazdy z nimi na turnieje itp.).
A dziś rano, gdy kupowałam ciasto na świątecznym kiermaszu, patrzyłam na pewnego chłopaka (około 20 lat, na oko), który pomagał dziewczynom nakładać ciasto. Patrzyłam, bo on ma czas na spotkania grupy teatralnej, na pomaganie dzieciom z ubogich rodzin, a przy tym jest taki pełen radości i spokoju. I patrzyłam na jego mamę i miałam ochotę zapytać, jak wychowała takiego wspaniałego syna.
Dookoła mnie widzę idealne matki, szczęśliwe w macierzyństwie, a jeśli nawet mają chore dzieci i mnóstwo problemów - doskonale radzą sobie z wszelkimi trudnościami.
A ja mam wrażenie, że nie potrafię.
Że uciekam przed problemami w pracę, ale nawet to nie wychodzi mi ostatnio najlepiej.
Tydzień temu dopadł mnie jakiś wirus, ból gardła i katar.
Ciągle jestem zmęczona, obolała, chce mi się spać,
Może to przez ten nastrój i zmęczenie nawet pierniki nie cieszą.
I jeszcze w tle referat, który miałam wysłać wczoraj, a nie skończyłam go pisać.
Zgłoszenie na konferencję, też do wysłania wczoraj, a nie mam jeszcze tematu.
To, czy zrobię habilitację, czy nie - nie uczyni mnie lepszą mamą (gorszą może tak, bo będę ciągle zabiegana, zajęta pisaniem i wyjazdami). A z drugiej strony - mam na to jeszcze kilka lat, a moi chłopcy będą coraz starsi (i problemy będą coraz większe).
I tylko czasem sobie przypominam znajomą malarkę, której młodsza córka urodziła się z porażeniem mózgowym - ta kobieta powiedziała mi, że wbrew temu, czego się spodziewała, to dopiero po narodzinach chorej córki miała więcej wystaw, więcej podróżowała, więcej działała.
Próbuję wszystko ogarniać, ale rezultat jest naprawdę kiepski. I kiedy słyszę od dziewczyn w pracy, że jestem taka poukładana i zorganizowana - nic nie mówię, ale zastanawia mnie, skąd ludzie biorą to przekonanie.